Brukselka była zawsze jednym z dwóch rodzajów warzyw, widok którego napawał mnie co najmniej niesmakiem. Brukselki nie znosiłam pod żadną postacią do takiego stopnia, że mogłabym pokusić się o przypuszczenie, że uczucie to było jednym z wielu obowiązujących obecnie rodzajów fobii.
La fobia bruxelosa towarzyszyła mi przez całe życie i nadziwić się nie mogłam zachwytom niektórych nad rzekomo wybornym smakiem tych małych złośliwych główek przyrządzanych na różne sposoby. Raz jedyny podjęłam ryzyko ich zjedzenia, co skończyło się natychmiastowym biegiem po puchar Wujka Czesia (WC).
Na świecie istnieje wszakże tyle produktów, tyle pięknych wytworów natury do konsumpcji, że nawet przez minutę nie rozważałam wprowadzenia tejże rośliny do mojego przewodu pokarmowego pod żadną postacią.
Ze zgrozą i trzęsacymi się rękoma przejęłam tedy od lokalnego rolnika mój cotygodniowy pakiet warzyw, którego ideę uwielbiam, acz na którego zawartość nie mam jednak wpływu. Ponieważ kocham niespodzianki, co czwartek macham z radością do główek sałaty, różnego koloru marcheweczek, groszków, gruszek, jabłek i kapust, a ode odmachują mi z odwzajemnionym uczuciem.
W ostatni czwartek jednak przeżyłam... Nie, nie rozczarowanie. Raczej szok i niedowierzanie, kiedy tym razem bez odwzajemnionej miłości zagibała się w pakiecie gałąź brukselek, tak, jak ich Bóg stworzył. Cóż uczynić z Wami mam, o brukselki niewierne, cóż ma powstać z Was, chyba danie mierne?... Zanuciłam.
Jako że jedzenia marnować nie znoszę, to żal we mnie zamieszkał na myśl o unicestwieniu ich roślinnego bytu w biokontenerze. Podjęłam więc decyzję o unicestwieniu... mej niechęci do nich!
Wspominam często mój pobyt we Włoszech u przyjaciółki, rodowitej Rzymianki, której mamma co wieczór po powrocie z pracy w tempie Peking Expressu mknącego przez kazachskie stepy przygotowywała wielodaniową, ciepłą kolację dla całej rodziny. Niezmiennie jedną z potraw lądujących na włoskim stole była frittata. Podejrzewam, że w tej smacznej patelniance (zapiekanka z patelni) przesympatyczna Włoszka sprytnie ukrywała wszystkie warzywa, których jej dzieci pod inną postacią nie ruszyłyby za nic.
Biorąc z niej przykład ukrywam więc i ja tę brukselkę nieszczęsną w mojej własnej patelniance.
I... kolejny szok i niedowierzanie. Po raz kolejny przekonuję się, aby nigdy nie mówić nigdy. To jest przepyszne! Oceńcie sami.
Składniki
400 brukselki, umytej i pokrojonej w cienkie plasterki
400 ziemniaków, pokrojonych w cienke plastry (użyłam zwykłych, dorzucając jednego małego patata dla ładnego koloru)
10 jajek
oliwa z oliwek
garstka pokrojonego szczypiorku
2 łyżki suszonej mieszanki ziół włoskich
150 g twardego sera koziego
Przygotowanie
Pokrojoną brukselkę, ziemniaki i pataty wsyp do gotującego się wrzątku i gotuj około 7 minut, aż lekko zmiękną. W międzyczasie jajka ubij z ziołami, solą i pieprzem. Podgotowane warzywa odcedź i zostaw chwilkę do okapnięcia. Następnie wmieszaj do nich masę jajeczno-ziołową. W rozgrzanej głębokiej patelni rozgrzej 2 łyżki oliwy z oliwek i wylej całą masę.
Smaż frittatę na średnim ogniu przez 6 minut pod przykryciem. Następnie połóż na patelnię duży talerz i odwracając patelnię przełóż zawartość na talerz. Następnie delikatnie, acz zdecydowanie pozwól ześlizgnąć się ciastu na patelnię. Przysmażaj 5 minut z drugiej strony. Gotowe!
Zrobiłam! Tyle, że z dynią zamiast brukselki i z czterema jajkami zamiast dziesięciu 😀 Wyszła pyszna!
Wow, super pomysł! Muszę też kiedyś wykorzystać w ten sposób piękną dynię, która tylko czeka, aż coś z niej sporządzę 🙂 Cieszę się, że smakowało. Pozdrawiam!
Przeraziła mnie ilość jajek. A potem sobie przypomniałam, że ja mam dwuosobową rodzinę, a ty o trzy osoby większą 😀
hihi dokładnie, z tej ilości frittata wychodzi po prostu OLBRZYMIA 😀 zauważ, że samych warzyw jest 800 gr!