Zaraz po Nowym Roku zapukała do naszych drzwi dziewczynka z prośbą o pożyczenie choinki. Nie wiedzialam, jak miałoby wyglądać to „pożyczanie choinki”, ale dziewczę pośpieszyło z wyjaśnieniem, że chodzi o przekazanie drzewka na szczytny cel, czyli spalenie na wiór. Dziewczynka miała dostać za to z urzędu gminy los na loterię , która odbywała się wieczorem po paleniu drzewek.
Noworoczne palenie choinek jest holenderską tradycją, w której uczestniczą całe wsie i dzielnice. Odbywa się to przeważnie w ustronnym miejscu, jak park czy pole, wszystko jest porządnie i elegancko nadzorowane przez straż pożarną, a widowisku przygląda się cała miejscowa dziatwa i dorośli mieszkańcy.
Zwyczaj ten związany jest z prastarą tradycją zapalania ognia przy witaniu Nowego Roku, czego wyrazem są obecnie fajerwerki. Jeszcze przed powstaniem chrześcijaństwa istniał zwyczaj zapalania ognia i jego gaszenia, jako rytuału kończącego stary rok. Ogień symbolizował „światło” Nowego Roku, którego było więcej i w dosłownym znaczeniu wraz z przybywaniem dnia.
Tradycja palenia choinek to, oprócz swojego bardzo gezellig charakteru (co to znaczy, przeczytacie tutaj), także doskonała okazja do „pozbycia” się suchych drzewek z domów.
Ja przywitałam tegoroczne palenie choinek o zmroku sprzed swojego domu, bawiąc się z moją znajomą w mechanika samochodowego. Ola, po bardzo udanej sobotniej wizycie w naszych progach, chciała właśnie odjechać w swoje strony, kiedy jej rumak na czterech kółkach odmówił posłuszeństwa i współpracy. Kilka razy chrząknął, kichnął i padł, wystawiając jedynie desce rozdzielczej czerwony języczek symbolu pustego akumulatora. Udając, że wiemy, co robimy, podłączyłyśmy kable między naszymi rumakami licząc, że nic nam zaraz nie wybuchnie na wysokości twarzy. Nasze 3-letnie córki bawiły się w międzyczasie przy zapadającym zmroku w ogrodowej piaskownicy, usuwając się intuicyjnie w bezpieczną odległość od matek udających specjalistki od mechaniki zaawansowanej.
Po kilku telefonach do kolegi z warsztatu i jednak nieodzownej pomocy sąsiada, który podłączył kabelki tak jak trzeba, nastąpił wybuch.
....!
Wszystkie, zielone i te już bardziej brązowe drzewka bożonarodzeniowe z okolicy, zajęły się ogniem. Gdy rumak zdecydował się odpalić, i strażacy odpalili ogień pod górą choinek na polu naprzeciwko mojego domu. Obserwowałyśmy to widowisko z kablem w dłoni, a w naszych oczach odbijał się blask płomieni, będąc jedynym jasnym punktem na naszych czarnych od smaru twarzach.
Cała okolica oświetlona ogniem buchającym z choinek wyglądała przepięknie.
Niestety, w związku z potrzebą pilnego zlecenia grzebania w silniku w warunkach polowych w chwili zdarzenia dysponowałam jedynie marnym aparacikiem telefonicznym.
Mimo wszystko dzielę się tą chwilą z Wami, dumna z nabycia kolejnych umiejętności z zakresu technologii motoryzacyjnych.
Ja po prostu uwielbiam Twoje opowiastki!!!!! Ty moja ulubiona Pisarko 💗😘💜
cieszę sie, że mogę się tymi opowiastkami dzielić! pozdrowienia serdeczne <3
Dokładnie tak. Widziałaś moje? http://allochtonka.blogspot.com/2016/01/palenie-choinek.html 🙂
tak, czytałam, super napisane i piękne zdjęcia! będę regularnie czytać Twój blog.
Świetna tradycja, taka jedyna w swoim rodzaju. Bardzo mi się podoba 🙂
Pozdrawiam ciepło z Francji!
Ja również pozdrawiam i zapraszam do lektury kolejnych postów!