"... Mamusiu, czy jak zjem takie ziarenko, to wyrośnie mi w żołądku baobób?", spytało dziecko, przegryzając zielony bób do obiadu, który wcześniej własnoręcznie ołuskało.
Patrząc na całkiem pogrążoną w pracy i oddaną temu zajęciu Pannę L. przypomniałam sobie podobną chwilę, kiedy o tej samej porze roku, ale jakieś 30 lat temu siadywałam na schodkach przed domem mojej Babci Walerci, aby łuskać bób, a później na palcach stając przy piecu i zerkając do bulgocącej wody, czy już jest gotowy. Nic tak nie smakowało, jak jeszcze parzący w palce, zajadany z solą i masłem.
Aż łezka mi się zakręciła w oku na te wspomnienia... Mam nadzieję, że Babcia patrzy na swoją prawnuczkę z góry 🙂
Pierwszym moim zamiarem było przygotowanie bobowej pasty do chleba, z oliwą i sokiem z cytryny. Po ołuskaniu ugotowanego bobu nie miałam jednak serca poddać tych błyszczących zielonych ziarenek bezwzględnej obróbce mechanicznej. Przygotowałam więc do niedzielnego obiadu w ogrodzie buraczki na gorąco z czosnkiem, sokiem z cytryny i odrobiną śmietany, a bobeczki posłużyły jako smaczna dekoracja. Szkoda, że sezon na bób tak krótki!...
a czy mogę prosić o przepis na pastę z bobu…?
Proszę bardzo:
250 g ugotowanego, wyłuskanego bobu
50 g fety
łyżka soku z cytryny
oliwa z oliwek (1 łyżeczka)
łyżka drobno posiekanej mięty
Całość zmiksować/rozgnieśc i gotowe 🙂
Znalazłam Cię ☺. Przeczytałam wszystko jednym tchem 👍
Witaj Iwona, no to miałaś lekturę na niedzielne popołudnie 🙂 Pozdrawiam gorąco!